Życie Grójca wydanie Nr 12/18 - page 6

6
HISTORIA/NASZE SPRAWY
B
urmistrz Antoni Wojdak
musiał zmierzyć się z sze-
regiemproblemów, przede
wszystkim z niezasobną
kasą miejską i potęgującą się, wraz
z postępującą inflacją, pauperyzacją
urzędników i społeczeństwa.
SerceKronenberga
Wlistopadzie i grudniu niemal co go-
dzinę ktoś, a to nauczyciel, a to pra-
cownik elektrowni miejskiej, zgła-
szał się do Magistratu z prośbą o po-
moc; najczęściej chodziło o podwyż-
kę lub dodatkową (trzynastą) pensję.
– Bo inaczej, kochany panie burmi-
strzu, na wigilię pomrzemy z głodu –
prosili petenci.
Zapowiadało się, że święta będą
szczękać zębami z zimna, bowiem
brakowało opału. Rada Miejska za-
jęła się tą sprawą 16 grudnia. Nie
przystano na prośbę ławnika Abra-
hama Kronenberga, zarazem przed-
stawiciela konsorcjum węglowego,
o wydanie mu pozwolenia na zakup
i sprzedaż węgla kamiennego („gru-
bego”) z kopalni Zagłębia Dąbrow-
skiego - dla „zaspokojenia tym wę-
glem biednej ludności miasta”. Usta-
lono, iż Magistrat sam wystara się o
pozwolenie na zakup 400 ton wę-
gla, a Rada Miejska ustanowi komi-
sję, która zorganizuje cztery składy
opału: dwa dla ludności chrześcijań-
skiej i dwa dla ludności starozakon-
nej. Nie wiedziano tylko, skąd wziąć
na to środki. Nic by z tego nie wy-
szło, gdyby nie społecznawrażliwość
Kronenberga.
– Szanowni panowie, nie gniewam
się, że nie daliście mi pozwolenia na
handel węglem – powiedział Żyd. –
Grójec jest bliski memu sercu, więc
ze swojej kieszeni pożyczam miastu
40 tysięcy marek na węgiel, pod wa-
runkiem zwrotu kapitału po zlikwi-
dowaniu składów.
– Dzięki panu ławnikowi - powie-
dział burmistrz – nawet najbiedniej-
si obywatele naszego grodu nie zmar-
zną w święta.
Dalekooddomu
Boże NarodzenieAnnoDomini 1918
wdomachgrójeckich chrześcijannie-
wiele miało wspólnego z dzisiejszym
świątecznym szaleństwem: koloro-
wymi bombkami, drogimi prezen-
tami itd. Do skromnych wigilijnych
wieczerzy rodziny zasiadały w nie-
pełnym składzie, gdyż wielu męż-
czyzn powołanych w 1914 r. do ar-
mii rosyjskiej albo poległo na polach
bitewnych wielkiej wojny, albo nie
wróciło jeszcze do domówz niemiec-
kiej bądź austriackiej niewoli. Niektó-
rzy z peowiaków, jakWładysław Sy-
gnarek z Janówka, zaraz po rozbroje-
niu 11 listopada Niemców zaciągnęli
się doWojska Polskiego.
– Mamo! Mamo! – zawołał Antek
Sygnarek, grójecki gimnazjalista. –
Władek przysłał kartkę z życzenia-
mi bożonarodzeniowymi!
– Skąd? – spytała Julianna zKatanów
cych się opłatkiem ze swoimi końmi,
wspomniał swoją kasztankę, o której
kompletnie w te święta zapomniał.
Drugiego dnia świąt wizytował 36.
Pułk Piechoty Legii Akademickiej,
rozmawiał z publicystą Władysła-
wem Baranowskim oraz konferował
z generałem Stanisławem Szeptyc-
kim, szefem sztabu generalnego. W
rozmowie z Baranowskim opowie-
dział się za reprezentowaniem Polski
na zbliżającym się kongresie poko-
jowym przez delegację z Romanem
Dmowskim na czele.
– I ja na to idę. Potrzebujemy tu Ar-
mii Hallera ze względu na Lwów, a
to da namDmowski – tłumaczył Ba-
ranowskiemu.
Trzynastoletnibohater
Ukraińcy opanowali Lwów już 1 li-
stopada 1918 r., proklamując powsta-
nie Zachodnioukraińskiej Republi-
ki Ludowej. Wprawdzie 22 listopa-
da wyparto ich zmiasta, lecz doma-
ja 1919 r. było ono oblegane przez
wojska ukraińskie. Z wielkim po-
święceniem bronił rodzinnego mia-
sta m.in. trzynastoletni Antoś Petry-
kiewicz, gimnazjalista, walczący ja-
ko szeregowiec w oddziale Straceń-
ców porucznika Romana Abrahama.
23 grudnia został ciężko ranny, więc
podczas świąt BożegoNarodzenia le-
żał w szpitalu na Politechnice Lwow-
skiej.
– Smutne masz święta, mój chłopcze
– powiedział ze smutkiem lekarz. –
Boże Narodzenie 1918
AntoniWojdak, którywpaździerniku1918 r. został burmistrzemGrójca, niemiał nawet czasu pomyśleć
obożonarodzeniowej choince. Pierwszewnaszymmieściepoodzyskaniuniepodległości świętaBożego
Narodzeniaupłynęłypodznakiem biedy, awkraju -walkzUkraińcami oLwówi przyjazduPaderewskiegodo
Poznania.
Sygnarek.
– Na karcie jest stempel poczty Bełz
– odpowiedziałAntek.
Ułański opłatek
Gdy w wigilijny wieczór burmistrz
Wojdak zasiadał w swoim mieszka-
niuwratuszudowigilijnego stołu, Jó-
zef Piłsudski wracał właśnie z inspek-
cji przeprowadzonej w Krakowie,
Przemyślu i Lwowie do Warszawy.
Pierwszy dzień świąt Naczelnik Pań-
stwa spędził bardzo pracowicie. Naj-
pierw żegnał odchodzący na odsiecz
Lwowa ochotniczy 1. Szwadron Jaz-
dyWojewódzkiej Warszawskiej (180
szabel), a potem podzielił się opłat-
kiem z dowódcą, oficerami i żołnie-
rzami 7. Pułku Ułanów. Uśmiech-
nąwszy się na widok ułanów dzielą-
To,cojesieniądziałosięw
Zaborowie,stanowiłow
królestwiejabłoni standard. Na
drodze prowadzącejnapodwórze
StanisławaBartnikaczęsto
staładługakolejkaokolicznych
sadowników,przywożącychtutaj
jabłkaprzemysłowe.Skrzyniez
owocami,stojącenadwukółkach,
zdawałysięsięgaćnieba. Syn
panaStanisława,Karol,żałuje,że
niezrobiłzbalkonunapamiątkę
zdjęcia,boniewiadomo,czytaki
sezonkiedyśjeszczesiępowtórzy.
P
omimo niezwykle trudnego
sezonu sadownicy są zado-
woleni z BART-SADU, ze
względu na stabilną cenę (10-
12groszy) i nieomal rodzinnąatmosfe-
rę, wktórej zacieśniały się więzymię-
dzyludzkie, nadwyrężone w ostatnich
latach przez postęp cywilizacyjny.
Pilnie potrzebna rajka
Zaczęłosięodcementu
Początki zaborowskiej firmy, zajmują-
cej się skupem i sprzedażą płodów rol-
nych, sięgają roku 1992, kiedy sadow-
nik StanisławBartnik wyruszył wPol-
skę z handlem obwoźnym artykułami
przemysłowymi.
– Zacząłem od cementu – wspomina
panStanisław. –Potemrozwoziłempo
kraju ursusy, m.in. do Szczecina, skąd
płynęły statkami do Irlandii, aż zaczą-
łem współpracę z Barbarą Dębską,
AdamemBudytą i JanemKołaczem.
–Na czymona polegała? – pytamy.
– Na skupowaniu i przewożeniu owo-
ców – odpowiada. – Około 1998 r. za-
cząłem działać w tej branży na wła-
sny rachunek, kooperując z zakładem
przetwórstwa owocowo-warzywne-
go w Głuchowie. Po jabłka jeździłem
do sadowników, którzy na swoich po-
dwórkach zawartość skrzynek wysy-
pywali na pakę ręcznie przez burty sa-
mochodu.
Taśmociąg
– Krokiem milowym – ciągnie opo-
wieść – okazał się zakup taśmociągu,
tego samego, na którym Karol bawił
się jako dziecko, a który teraz stoi ni-
czym muzealny eksponat za budyn-
kiem gospodarczym. Wtedy sami sa-
downicy zaczęli przyjeżdżać na mo-
je podwórko, wysypując jabłka ze
skrzynek na ów cud techniki, którym
płynęły prosto na pakę. Później do ak-
cji wszedł popularny „Bułgar”, czy-
li wózek widłowy, elektryczny, bez
wspomagania; dzięki niemu możli-
we było już wysypywanie jabłek ze
skrzyń (z boczną, otwieraną klapą) na
taśmociąg albo bezpośrednio na sa-
mochód.
– Teraz – dodaje Karol – mamy trzy
wózki z wywrotnicami, w tym dwa
marki Toyota i jeden marki Hyster,
służące dowysypywania jabłek.
Niezapomnianaskoda
Stanisław Bartnik, zapytany o swoje
samochody, z rozrzewnieniem wspo-
mina ciężarówki: brązowego jelcza
(czyli popularnego ogórka), czerwo-
nego kamaza, niebieską w białe pa-
ski skodę MS, szaro-czerwonego sta-
ra 200, białego jelcza 316, niebieskie-
gorenaultamajoraizielonevolvoF12.
Teraz ma do dyspozycji trzymaszyny:
renaultamagnum, volvoFH12 i volvo
FH16 – każdawkolorze białym.
– Największym sentymentem – wy-
znaje – darzę skodę. Sprowadzona z
NRD, bezawaryjna, ciepła, silnik o
mocy 240 KM. To na niej zacząłem
tak naprawdę zarabiać jakieś pienią-
dze… Z kolei na swoim pierwszym
volvo zdobyłem tytuł mistrza świata
w cofaniu na nieoficjalnych zawodach
rozegranychwZaborowie–żartuje.W
ślady ojca poszedł syn.
–Prowadzenie renaultaczyvolvozdu-
żą masą towarową to prawdziwe wy-
zwanie –mówi 21-letni Karol Bartnik.
Limity
StanisławBartnikwoził już owoce do
Białobrzegów nad Pilicą, Głuchowa,
Góry Kalwarii, Kozietuł, Łęczeszyc,
Radomia, Warki, a także do Chełma,
Milejowa i Nieledwi w wojewódz-
twie lubelskim, Pińczowa w woje-
wództwie świętokrzyskim, Szczeko-
cin w województwie śląskim, o Li-
pianach w województwie zachodnio-
pomorskim nie wspominając. Długie
lata dobrze współpracowało mu się
z łęczeszyckim APLEXEM, wchło-
niętym ostatecznie przez spółkę Döh-
ler z Kozietuł. W tym sezonie owoce
zasadniczo dostarczał tylko do Kozie-
tuł (Döhler) iWarki (Gomar – oddział
Pińczowa). Do tej pory kupił ponad
7 tysięcy ton jabłek, a mógłby znacz-
nie więcej, gdyby nie wprowadzone
przez przetwórnie limity.
– Tygodniowo mogłem nabyć tylko
około 300 ton. Dla mnie i tak, dzię-
ki wyższym prowizjom niż w ubie-
głym roku, był to bardzo dobry sezon,
a dla sadowników fatalny – przyzna-
je. – Mam sad, więc coś o tym mogę
powiedzieć. Jako sadownicy bronili-
śmy się humorem oraz dystansem do
samych siebie i naszej profesji – pod-
kreśla.
Kryzyszbliżaludzi
Stanisław Bartnik umiał rozładować
napięcie, prosząc co kilka dni telefo-
nicznie jednego z dostawców o pilne
dowiezienie rajki (czerwone jabłusz-
ko podobne do szampiona), na którą
z utęsknieniem czekają w przetwórni,
witając staropolskim ukłonem wjeż-
dżających na podwórko sadowników,
zapraszając zziębniętą sadowniczą
brać do swojego biura.
– Jeszcze się zaziębisz, właź mi za-
raz do środka! – obrugał po ojcowsku
chorowitego producenta. – Nie mam
czasu chodzić na pogrzeby! – krzyk-
nął z wózka widłowego, gdyż w tym
czasie akuratwysypywał jabłkanapa-
kę.
A sadownicy emocjonowali się tym,
który z nich dostarczył jednorazowo
najwięcejowoców(ImiejscedlaPaw-
ła Trzaski z Bartodziejów przywożą-
cego na traktorowej przyczepie, zała-
dowanej 18 skrzyniopaletami, dobre 7
ton jabłek), postulowali otwarcie ma
podwórku Bartników małego sklepi-
kuze słodyczami orazwystawieniew
ogródku kapliczki, gdzie mogliby się
modlić wniedzielne poranki.
RemigiuszMatyjas
Antoś Petrykiewicz
Kiedy wreszcie przybędzie z Francji
Błękitna Armia? Do tej pory ile jesz-
cze lwowskich dzieci podzieli losAn-
tosia? – spytał sam siebie, ocierając
rękawem łzy z policzka.
Preludiumpowstania
Tymczasem do Polski przyjechał z
Ameryki Ignacy Jan Paderewski, wi-
tany 25 grudnia w Gdańsku. Następ-
nego dnia o godzinie 21:00 w drodze
doWarszawy zrobił sobie przystanek
w Poznaniu, stolicy Wielkopolski,
gdzie jeszcze rządzili Niemcy. Po-
mimo sprzeciwu władz niemieckich
zatrzymał się na noc w hotelu Ba-
zar. Rozentuzjazmowany tłum Pola-
ków otoczył hotel, a na mieście zało-
potały biało-czerwone flagi. 27 grud-
nia w Poznaniu padły pierwsze strza-
ły – rozpoczęło się Powstanie Wiel-
kopolskie…
Postscriptum
Cóż, pełne wydarzeń było Boże
Narodzenie 1918. W Grójcu dzięki
Abrahamowi Kronenbergowi nawet
w najbiedniejszych domach zatlił
się płomyk nadziei, w Poznaniu roz-
poczęło się zwycięskie powstanie
przeciwko Niemcom, a we Lwo-
wie cierpiał z bólu Antoś Petrykie-
wicz. Nieustępliwy w walce o Pol-
skę chłopiec poszedł do nieba 16
stycznia następnego roku. Pośmiert-
nie odznaczono go Krzyżem Srebr-
nym Virtuti Militari...
RemigiuszMatyjas
1,2,3,4,5 7,8,9,10,11,12,13,14,15,...16
Powered by FlippingBook