czwartek, 18 kwiecień 2024
Konrad Kowalczyk: nic wielkiego się nie stało

W literaturze pisze się o takich ludziach: „duży facet o gołębim sercu”. Faktycznie, do najmniejszych nie należy, ale też nie widziałem go skrzywionego, z czegoś niezadowolonego. Uśmiech i stanowczość poparta konsekwencją to on. Konrad ma wspaniałą żonę i trzy przecudne córki. Jest moim sąsiadem i do tego prawdziwym bohaterem. Został nim tak zwyczajnie. „Po prostu zacząłem biec” – twierdzi.

Konrad Kowalczyk ma 36 lat, z których 16 to służba w Policji. Awansował do stop nia młodszego aspiranta. Służbę rozpoczął zaraz po ukończeniu liceum.

 
Częściowo przypadek
Według niego była to „przemyślana decyzja, choć może nie do końca i w jakiejś mierze … przypadek”. Zaczęło się od marzenia o wojsku, ale zadecydowało życie. Rozpoczynał standardowo. Badania, testy, zaliczenia i szkolenie w oddziałach prewencji, gdzie miał do odsłużenia wojsko. Była to solidna zaprawa. Kolejnym etapem była praca w Strzeżonym Ośrodku dla Cudzoziemców, gdzie Konrad pełnił służbę konwojową, dzięki czemu mapa drogowa Polski nie ma przed nim tajemnic. Kiedy ośrodek został przejęty przez Straż Graniczną, trafił do Zakładu Kynologii Policyjnej w Sułkowicach. Pracuje na stanowisku dyżurnego. Zajmuje się stroną logistyczną.

Pali się!
25 listopada 2018 r. miał wolny dzień. Z rodziną wybrał się z wizytą do teściów do Polesia koło Łowicza. Kiedy spędzali rodzinnie czas, do domu teścia przybiegła sąsiadka z informacją o pożarze. Wsłuchując się w opowiadaną spokojnym tonem historię można odnieść wrażenie, że nic wielkiego się nie stało. Konrad, wychodząc z teściem na zewnątrz, był pewny, że na miejscu są już odpowiednie służby. Tak nie było, a już na pierwszy rzut oka widać było, że pożar się rozprzestrzenia.

Sam jeden
„Z kroku przyśpieszonego” wpadł w bieg, przedostał się przez zamkniętą bramę płonącego domu i próbował wejść do środka. W pobliżu stała grupka ludzi, ale nie dawali rady fizycznie pomóc ze względu na zaawansowany wiek. Jak Konrad wspomina, próba wejścia przez ganek nie powiodła się, bo tam właśnie rozpoczął się pożar. Mimo prowizorycznego zabezpieczenia nasz bohater „złapał taki dym”, że zatrzymało go i przydusiło momentalnie (płonęły tworzywa sztuczne). Ale nie poddał się i spróbował inaczej.

Przez uchylone okno
Odnalazł uchylone okno. Sięgając jak najdalej, zerwał firanki, żeby zobaczyć, co się dzieje w środku i otworzyć okno na tyle, by móc się przez nie przecisnąć. Zabezpieczając kocem drogi oddechowe, wskoczył do środka i zobaczył przerażający widok. Na łóżku siedział 87-letni pan Tadeusz, straszliwie już poparzony na twarzy i rękach. Nie wszystko, co Konrad zobaczył, nadaje się do publikacji. Ofiarą pożaru, mimo zaawansowanego wieku, był mężczyzna słusznej postury i wagi. Całe życie przepracował w gospodarstwie rolnym – „kawał chłopa, wielki, silny, z protezą zamiast nogi. To utrudniało ewakuację. Wziąłem go na bary i jakimiś cudem wstałem, podszedłem do okna, położyłem go na parapecie”. Stamtąd pana Tadeusza przejęli już sąsiedzi.

Czas na kawę
Podali Konradowi gaśnicę. Z jej pomocą wydostał się z domu, wynosząc dodatkowo butlę z gazem. W międzyczasie na miejsce dotarła już straż, a niedługo potem pogotowie i policja. Przejęli dalszą akcję ratunkową. Ciężko poparzony pan Tadeusz trafił karetką do szpitala w Łowiczu. Niestety helikopter Pogotowia Lotniczego, który przybył na miejsce, nie mógł wylądować z powodu mgły. W tym momencie z ust Konrada wybrzmiało niesamowite „no to ulotniłem się do domu”. Uznał swoją pracę za zakończoną. Wrócił do domu i zaparzył sobie kawę.

Notatka
Na szczęście odnalazł go tam tamtejszy dzielnicowy i sporządził urzędową notatkę, która nabrała mocy sprawczej. Dotarła ona przez Łowicz do Komendy Wojewódzkiej w Łodzi, skąd przekazano ją do Komendy Głównej. Historia policjanta na urlopie, w cywilu, który uratował człowieka trafiła do Internetu na strony resortu i zaczęła żyć własnym życiem. Zupełnie niespodziewanie na adres domowy naszego bohatera wpłynęła niezwykle oficjalna przesyłka z Kancelarii Prezydenta RP. Na wniosek Ministra MSWiA, Konrad Kowalczyk miał z rąk Prezydenta RP Andrzeja Dudy otrzymać Medal za Ofiarność i Odwagę wręczany osobom ratującym ludzkie życie ludzkie.

Medal od Prezydenta
Uroczystość odbyła się w styczniu tego roku. Cała rodzina dumna z taty: mama Iza, córki Gabrysia, Basia i Zosia, pojechała do Warszawy do Pałacu Prezydenckiego. Wizytę poprzedziły pieczołowicie przeprowadzone przygotowania. Konrad był „totalnie zestresowany”. W galowym mundurze stanął w szeregu kilkudziesięciu innych nagradzanych osób. Zaczęły pracować kamery, zjawili się urzędnicy, oficjele. Prezydent zaczął wręczać medale, padały kolejne nazwiska. Konrad, odbierając swój medal, uścisnął dłoń Prezydenta i usłyszał od niego kilka ciepłych słów. Należy się cieszyć, że wszystko się udało, bo nie wiedział, czy da radę „ruszyć z miejsca”. Człowiek, który pobiegł bez zastanowienia w ogień, nie wiedział, czy da radę pójść po zasłużone odznaczenie.

Wzór do naśladowania
Prezydent, krótko podsumowując spotkanie, powiedział, że zebrani tego dnia w Pałacu ludzie wybrali dobrą drogę działania. Nie pozostali obojętni, nie przyglądali się i nie filmowali, tylko ruszyli z pomocą, co nie jest udziałem wielu, którzy mogliby to uczynić. Taką postawę wynosi się z domu i jest kwestią wychowania. Potwierdziło to całkowicie słowa Konrada, który powiedział dokładnie to samo zapytany przeze mnie o motywację swojego czynu.

Mam sąsiada bohatera, który pozostał skromny i zdystansowany do swojego czynu. Skupiony na rodzinie i pracy niezmiennie uważa, że na jego miejscu każdy by tak właśnie zareagował. Wypada żywić nadzieje, że tak właśnie jest. Że w sytuacji zagrożenia ludzkiego życia – największej wartości jaką znamy – będziemy potrafili odpowiednio zareagować.
Medal ustanowiony został na mocy ustawy z 17 lutego 1960 roku. Może „być nadany osobie, która z narażeniem życia niosła ratunek tonącym, ofiarom katastrof żywiołowych, pożarów, wybuchów lub innych nieszczęśliwych wypadków albo w takich okolicznościach ratowała zagrożone mienie”.

Artur Szlis